wtorek, 4 grudnia 2012

Dzień solidarności z potrzebującymi pomocy

Piękna audycja w programie trzecim polskiego radia: "Czy potrafimy pomagać" przykuła dziś moją uwagę. Jeden z wypowiadających się słuchaczy mówił o systemie pomocy rodzinom biednym w Brazylii. Chwalił system rządowy, który pozwolił na wypłacanie rodzinom potrzebującym pieniędzy jedynie pod warunkiem, że dzieci  z tej rodziny chodzą do szkoły regularnie i uczą się. Szkoła ma pomóc dziecku w zdobyciu wykształcenia i zawodu. Warunek otrzymania pieniędzy to realizacja przez dzieci obowiązku szkolnego. Prosta metoda. Zapobiega ona wysyłaniu dzieci do pracy zarobkowej i rezygnowaniu ze zdobywania wykształcenia. Kontynuowanie nauki przez dziecko jest gwarancją zapewnienia rodzinie podstawowych warunków bytowych. Dobre i warte kopiowania w polskim systemie edukacji. Co mamy wspólnego z Brazylią?-zapyta pewnie ktoś, komu od spraw uczniów daleko. Słuchając tej audycji , przypomniałam sobie kolejki matek stojące przed gabinetem pedagoga szkolnego w dniach wypłacania stypendium dla gimnazjalistów. Większości tych matek nie oglądamy w szkole przez cały rok. Dzień wypłaty stypendium jest wyjątkiem. Mam wrażenie, że wówczas przypominają sobie, że w ogóle posiadają dziecko. Ich dzieci nie widzę nawet w dniach wypłaty. Najczęściej nie chodzą do szkoły. Dlaczego? Tak jak w Brazylii: albo pracują gdzieś na czarno, albo włóczą się po mieście, czasami kradną, by nie być głodnym. Dostają trzy razy w roku stypendium i wyprawkę gimnazjalisty. Po wakacjach trafiają ponownie do pierwszej lub drugiej klasy (czasem trzy lata z rzędu) aż  do osiągnięcia osiemnastego roku życia. Wówczas są wolni. System edukacji ich już nie obejmuje. Podejmują prace za grosze lub żyją na ulicy. Do osiemnastego roku życia są obejmowani statystykami dotyczącymi sprawnego rozdzielania pomocy dzieciom. Ta chlubna pomoc doprowadza do tego, że są uczniowie, którzy przychodzą do szkól tylko na obiad. Czym się nasz system pomocy dzieciom różni od brazylijskiego? Systemy te różni bardzo ważny fakt. Rodziny w Brazylii  tracą pomoc finansową, gdy dziecko przestaje uczęszczać do szkoły. Polska jest bogatszym krajem niż Brazylia. W Polsce dzieci otrzymujące w szkole pomoc finansową nic nie muszą. Nawet nie muszą do szkoły uczęszczać. Nie ma możliwości wstrzymania takiemu uczniowi stypendium, wszelkie próby są blokowane przez MOPS. Jesteśmy krajem, w którym wyrzucanie społecznych pieniędzy jest normą. To bardzo przykre. Przykre tym bardziej, gdy do szkoły uczęszczają regularnie dzieci z bardzo biednych rodzin, którym "załapanie się na stypendium" uniemożliwiły dochody rodziców o kilka złotych za wysokie.  Rodziny te z wielkim trudem wiążą koniec z końcem. Często z rodzin tych pochodzą dzieci, które w pełni korzystają z możliwości zdobycia wykształcenia w szkole publicznej. Ile trzeba mądrości, by dostrzec, że nasz system pomocy poza demoralizacją niczego nie daje. Może warto skorzystać z biedniejszej Brazylii i dawać stypendia dzieciom za realizację obowiązku szkolnego? Może pilnowanie obecności i  postępów u dziecka obdarowanego pomocą nauczy je poczucia obowiązku i odpowiedzialności? Może wówczas w większym stopniu pomożemy rodzicom, którzy mają świadomość, że wykształcenie może być przywilejem i drogą do lepszego życia? Uczymy się pomagać biednym krajom, a może powinniśmy od nich się uczyć, jak pomóc sobie. Uważam, że czas najwyższy na taką naukę.

2 komentarze:

  1. Pojęcia nie miałam, że szkoła wypłaca jakieś stypendia/zasiłki za friko, jak już -to bardziej pasuje to do urzędu miejskiego czy czegoś podobnego. Nie zmienia to oczywiście faktu, że idzie z naszych kieszeni.Oglądanie tego w szkole może być jednak deprymujące. Zwłaszcza dla frajerów,którzy chodzą do niej regularnie i nic za to nie biorą. Ci rodzice - "pobieracze" są kapitalnym przykładem braku miłości i troski rodzicielskiej. To arcyciekawe zjawisko, niezwykle trudne do wyjaśnienia. Nie wynika oczywiście z biedy. Wynika z priorytetów. Przed wojną (i przez lata powojenne)moi Pradziadowie i Dziadkowie byli bardzo ubodzy. Wiem jednak, że dzieci były u nich pod szczególną ochroną, nawet starali się je wysłać do średnich szkół (przed wojną płatnych!!). Koszta, jakie ponosili, były w naszym rozumieniu nie do udźwignięcia, na granicy heroizmu: żadnych wyjazdów na wakacje,NAPRAWDĘ bardzo skromne jedzenie, przerabiane, obciachowe ubrania. Lepiej nie mówić dziś głupio, że nie stać nas na szkołę czy studia dla dziecka. Zgodnie z prawdą należałoby powiedzieć: szkoda mi na to pieniędzy (ważniejszy jest: nowszy model samochodu, telewizora, komóry i jakieś dyrdymały.Na dziecko pieniądze idą dopiero w następnej kolejności). Nie dziwię się tym dzieciom, że szkoła i to co się w niej dzieje jest z ich perspektywy jakimś banałem,dodatkiem do PRAWDZIWYCH PROBLEMÓW, trudnych do udźwignięcia przez nastolatka.One przecież wiedzą i widzą, kim naprawdę są dla swoich rodziców i jak są przez nich poniewierani.
    Te pasożyty, których zmartwieniem jest tylko wyciąganie łapy po kasę, to wyśmienity przykład na pracę naukową z zakresu socjologii, antropologii kultury, psychologii społecznej. To KOPALNIA MATERIAŁU BADAWCZEGO, jeśli się z nimi trochę porozmawia! Doktorat gwarantowany.

    OdpowiedzUsuń
  2. Niestety takie sprawy i takie szkoły jak moja traktowane są jak margines dzisiejszej rzeczywistości. Władze podają z dumą jakie wielkie kwoty wydały na stypendia dla dzieci i wszystko jest super. Nikt nie bada długofalowych skutków takiej pomocy. Czy ktoś kiedyś wyliczył ilu dzieciom stypendium socjalne pomogło w ukończeniu kolejnego stopnia edukacji? Czemu nikt nie postawił rodzicom warunku by pilnowali realizacji obowiązku szkolnego. Czy ktoś bierze pod uwagę, że są rodzice do których przemawia tylko kwestia finansowa i jest to niestety jedyna możliwość wymuszenia na nich podjęcia się opieki nad własnymi dziećmi? Pewnie nikt nie chce udowodnić, że wyrzucamy pieniądze w błoto. Niewiedza czyni nas szczęśliwymi!

    OdpowiedzUsuń