poniedziałek, 26 listopada 2012

CZŁOWIECZEŃSTWO W ZAKŁADZIE PRACY

Zrobiłam sporą przerwę w pisaniu. Tyle myśli, emocji, zupełnie skrajnych przewala się przez moją głowę, że brak sił. 
Listopad - zawsze destrukcyjnie wpływają na mnie miesiące na "l". Teraz już nawet lipiec nie jest za ciekawy. Mgły, szarówa, deszcz, chmury na niebie. No żyć się nie chce. Listopad jest przesmutny, najgorszy jednak jest luty. Apatia, zmęczenie...
Zastanawiam się, czy można jeszcze wierzyć w człowieka? Czy ta wiara znajduje uzasadnienie w postawach ludzi z mojego otoczenia? Czy warto uczyć kolejne pokolenia wiary w człowieczeństwo? Dokąd zmierzamy jako ludzie, skoro już nic, co jeszcze nie tak dawno temu miało znaczenie, nie ma wartości.
Wstajesz rano, za oknem coś nieokreślonego. W domu jesteś zupełnie sama, bo życie tak się ułożyło. Przychodzi refleksja, która chyba nie pomaga.

Gdy miałam niewiele ponad 20 lat, zakochałam się bez pamięci w człowieku, z którym chciałam spędzić życie. Gdy były już zaklepane terminy, daty, urzędy w związku ze ślubem, dowiedziałam się, że on odchodzi .Klasyk. W moim jednak przypadku nie do końca, bo to doświadczenie zaważyło na reszcie mojego życia emocjonalnego. Nigdy nie potrafiłam związać się z kimś innym. Nie wiem, czy dlatego, że taki straszny zawód, który przyczynił się do totalnego braku zaufania do mężczyzn, czy miłość, która nigdy nie umarła, a może oba powody na raz. Koniec końcem życie toczy się na tym obszarze jak po grudzie po dziś dzień. Wtedy jednak otaczała mnie ogromna liczba przyjaciół, znajomych, którzy  wspierali, pocieszali, po prostu byli.

Trochę ponad 10 lat później, gdy miałam ogromny kredyt w banku, spłacałam nowe mieszkanie, żyłam w nowym miejscu, obcym dla mnie mieście, przeżyłam włamanie, w wyniku którego zostałam bez środków do życia. Myślałam, że skończę pod mostem. Rodzina i kilku znajomych pomogło. Pożyczyli pieniądze, pomogli znaleźć dodatkową pracę. Wiele lat spłacałam długi za moich ukochanych włamywaczy. Wpadłam przy okazji w pułapkę pracoholizmu. Przez 8 lat siedem dni w tygodniu praca po 10 godzin. 

Teraz, wyczerpana, prawie pięćdziesięcioletnia, u progu starości, zostałam wyrzucona z pracy, która przez większość mojego życie była jedyną jego treścią. Po 30 latach bycia nauczycielem znalazłam się na ulicy. Wygrałam proces z pracodawcą. I co z tego? Nadal jestem bez środków do życia. Dyrektor będzie składał apelację. Następne procesy mogą się toczyć latami. I choć dyrektor uważa się za skrzywdzonego przez sąd, chcę go pocieszyć. Za chwilę nie będę miała z czego  żyć. PANIE DYREKTORZE!!! MOŻE PAN ŚWIĘCIĆ TRYUMF!!! 
Kto przy mnie jest teraz? Oczywiście moja rodzina, która pomaga, ale już nie wszystko jej mówię. Każdy jest bowiem już stary i kołacze się z własnymi problemami. Walczy ze starością albo z poważnymi chorobami. I kto poza rodziną się ostał? Mam jedną przyjaciółkę, na którą można liczyć. Od początku afery w pracy stała przy mnie, razem ze mną ją wywalili, tłukła się ze mną po sądach. Musiała w tej historii często określać swoje stanowisko. Była wyrazista i zawsze wiedziałam, czego mogę się po niej spodziewać. Nigdy mnie nie zawiodła. Starzy znajomi? Owszem, trzymają kciuki, rzadko dzwonią. A ludzie z pracy? Ci , z którymi piłam wódkę? Ci, którzy przysyłali przepiękne życzenia na Boże Narodzenie? Nie odezwali się ani razu. W szkole zachowują się, jakby mnie tam nigdy nie było. Nie pytają. Starają się niczego nie wiedzieć. Ponad 10 lat stało się eterem, który dawno wywietrzał. Jestem dla nich pustym hasłem.
Tak oto z grona wielu znajomych i przyjaciół została jedna osoba. 
Bo teraz nieważne stają się miłość, przyjaźń, moralność, jakiekolwiek wartości. Teraz ważna jest praca. Praca za wszelką cenę. 

Mamy kryzys. Ale to nie tylko kryzys finansowy, to kryzys człowieka. 
Nikt nie chce się narazić, nikt nie chce wziąć na siebie odpowiedzialności, każdy chce jedynie odcinać kupony. 
Czy wyszłam z tego obronną ręką. Myślę, że nie!!!

Wstałam dziś i błyskawicznie dokonałam bilansu. No przyznam, wyszedł klasycznie "na zero": pochmurny poranek, mam prawie 50 lat, jestem sama, dorobiłam się maleńkiego mieszkanka, nie mam pracy, za chwile skończą mi się pieniądze na życie, moją rodzinę dotknęła poważna choroba. No i jak wam się podoba? Prawda, że wspaniale? 
Może wrócę do pracy, może moja walka skończy się pozytywnie. Tylko nie mogę sobie wyobrazić, jak powitam tych ludzi, którzy mnie unicestwili, byli ślepi i głusi. 


2 komentarze:

  1. Mam nadzieję, że będzie dobrze. Trzymam kciuki. Nie jesteś sama.

    OdpowiedzUsuń