środa, 19 września 2012

TRUDNE SPRAWY, CZYLI KOGO STAĆ NA PRAWNIKA

Czy oglądacie programy w stylu Trudne sprawy. Jak to ludzie skonfliktowani ze sobą rozwiązują swoje problemy, oddając  sprawę prawnikom, sądom? Na przykład matka spodziewająca się nieślubnego dziecka, pozostająca bez środków do życia, chce wymusić od ojca dziecka alimenty. Ten zaś nie chce uznać potomka. Kobieta zdesperowana udaje się do prawnika, który oczywiście doprowadza sprawę do szczęśliwego końca. Nie mogę oglądać tych bzdur. Czy zauważyliście, w jakich warunkach żyją bohaterowie tych programów? To są najczęściej gustownie urządzone mieszkania kilkupokojowe lub nawet domy, a główny motyw programu wskazuje, że jego uczestnicy znaleźli się właśnie zupełnie bez pieniędzy. Ale nic to, przecież od czego są prawnicy. Problem zazwyczaj jest pomyślnie rozwiązany i wszyscy żyją długo i szczęśliwie.
Zostałem zwolniony z pracy, bo byłem konkurentem dyrektora w konkursie na stanowisko mojego szefa. Zostali zwolnieni wszyscy moi zwolennicy. Koleżanka i ja byliśmy na to przygotowani, gdyż zakładaliśmy takie zachowanie starego. Mam sąsiada prawnika, przyjaźnimy się. Koleżanka ma syna po prawie. To oni nami kierowali. To oni pisali nam pozwy, bo choć oboje spodziewaliśmy się takiego obrotu rzeczy, szok po otrzymaniu wypowiedzenia był przeogromny. Skończyło się wizytami u psychiatry, w poradni zdrowia psychicznego. U koleżanki zaburzenia snu, u mnie objawy depresji.Na szczęście byli wokół nas ludzie znający się na rzeczy. Nasza rola polegała głównie na tym, aby zawieźć pozwy do sądu.Wiemy, że gdybyśmy przegrali, to znów oni będą pisać za nas odwołania do sądów wyższej instancji. Nie zapłaciliśmy nikomu ani centa, jedynie kupiliśmy alkohol z górnych półek, który nota bene wspólnie wypiliśmy.

Nasz kolega, ojciec sześciorga dzieci, jedyny żywiciel rodziny. Dwadzieścia lat stażu, nauczyciel dyplomowany. Został zwolniony nagle, bez jakiejkolwiek nawet zapowiedzi, że właśnie on zostanie wytypowany do zwolnienia. Był niewygodny, bo chciał mnie za dyrektora. Nie potrafię wam powiedzieć, co się z nim stało. Baliśmy się, żeby nie wpadł na jakiś głupi pomysł i nie zrobił sobie czegoś złego. Dzwoniliśmy do niego codziennie. Jak obuchem w łeb. A na odwołanie się do sądu pracy masz człecze TYLKO TYDZIEŃ!!!!!! Najpierw musisz się pozbierać, bo brakuje sił, żeby następnego dnia w ogóle wstać i chcieć umyć zęby. Żyjesz w lęku przed szefem, że musisz go pozwać.To nic, że on już nic więcej nie może ci zrobić, bo wszystko straciłeś. To niełatwe. My zdążyliśmy udać się do stowarzyszenia antymobbingowego, które nam pomogło, ale umawialiśmy się na półtora tygodnia przed faktem. A ty masz człecze TYLKO TYDZIEŃ!!! Następnie musisz znaleźć prawnika, który jako tako orientuje się w Karcie Nauczyciela   ( takich w naszym mieście ok. 400 tysięcznym znaleźliśmy dwóch). Każdy inny potrzebuje dużo czasu, jak mój sąsiad, aby ugryźć ten cudny dokument. Żaden prawnik nie jest dyspozycyjny od zaraz. Mówi ci, że ma czas pod koniec tygodnia albo na początku następnego , albo...itd.itp.A ty masz człecze TYLKO TYDZIEŃ!!! Następnie prawnik musi mieć czas, aby napisać ten pozew. A ty masz człecze TYLKO TYDZIEŃ!!!
No i wreszcie na sam koniec tenże prawnik wystawia ci rachunek. Wtedy orientujesz się, że ten tydzień możesz sobie o kant stołu roztłuc, bo nie masz takiej kasy hahahahahahahahaha!!!!!!!!!!!!!!!
Bo masz sześcioro gęb do wykarmienia hahahahahahahahahahaha!!!!!!!!!!!!!!!!!!   I co możesz takiemu dyrektorowi zrobić???!!!! Hahahahahahahahahaha. Po prostu gówno!
Ze wszystkich znanych nam, zwolnionych, nauczycieli sprawę do sądu zgłosiliśmy tylko my, licząc się już od dawna z taką ewentualnością. Gdybyśmy nie mieli jednak zaplecza w postaci naszych ukochanych prawników, którzy wykonali całą usługę za darmo, niczego byśmy nie zdziałali.
Nasz dyrektor ma za to prawnika z urzędu, który reprezentuje urząd miasta- wydział oświaty i to on właśnie płaci za pomoc prawną. Dyrektor bandyta ma pełna ochronę swoich przełożonych. Luuuuuuudzie!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! To woła o pomstę do nieba!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Powiedz mi człowieku, dla kogo zostało sformułowane prawo, które mówi, że pracownik ma tydzień na odwołanie się od decyzji pracodawcy do sądu pracy. 
Mam nadzieję, iż jasno wynika, że nie dla pracownika, który został bez środków do życia i przeżywa taką traumę, że wykonuje tytaniczny wysiłek, aby w ogóle być, zrzucać co rano nogi z łóżka i nie oszaleć.

3 komentarze:

  1. Prawda jest taka, że nawet jeśli się wygra i zostanie się do pracy przywróconym to człowiek po powrocie czuje się jak trędowaty. Koledzy unikają bo się boją dyrektora. Każdy dzień to loteria,czekanie na potknięcie, błąd i najczęściej taki pracownik i tak zostaje zwolniony lub odchodzi sam. Poza tym dyrektor to zazwyczaj człowiek z układu lokalnego więc taki nauczyciel zostaje wyklęty w środowisku nie tylko nauczycielskim i nie ma szans na pracę nie tylko w szkole ale gdziekolwiek. Moze w dużym mieście tak nie jest, ale w mniejszych środowiskach to norma. Taka Polska właśnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W dużych środowiskach jest tak samo. Dziękuję za refleksję.

      Usuń
    2. Znamy,znamy! Nikt się do ciebie nie odzywa, nikt nie dzwoni, jeśli nawet to w wielkiej tajemnicy. Pozwałeś dyrektora! Nic gorszego nie można już zrobić. Do mnie nauczyciele dzwonią ze szkolnej toalety! Tam brak kamer i nikt nie usłyszy co mówisz. Pełna konspiracja. W szkole trwa jawne dochodzenie, prowadzone przez dyrektora, mające nacelu ustalenie kto będzie świadkiem i co ośmieli się powiedzieć. Zastraszanie przybrało kuriozalne rozmiary. Dyrektor stale przypomina, że to on decyduje o dalszej pracy nauczycieli. Wszystko w świetle prawa. Nawet przepytywanie przyszłych świadków w gabinecie dyrektora za zamkniętymi drzwiami. Kto może nosi przy sobie dyktafon! To dopiero państwo prawa! Jakiś "Folwark".

      Usuń