poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Uroki pór roku

Dziś miałam pięć godzin zajęć w mojej sali. Od jesieni do wiosny temperatura wynosi tu 14 stopni Celsjusza. To wina okien, których szczelność jest bliska zeru. Niestety w klasie jest ich aż sześć.Gdy w nocy spada temperatura na zewnątrz, w sali rano jest jak w lodowatym grobowcu. Czasem hula wiatr, a niekiedy przez szczeliny w starych framugach leje się woda. Na parapetach okien położyłam ręczniki i sterty książek. Temperatura w sali wzrosła o jeden  stopień. Zgroza! Okna grożą wypadnięciem i rok temu zabito je gwoździami. Nie można ich otworzyć. Miesiące ciepłe są więc jeszcze gorsze niż zimowe. W klasie jest jak w akwarium, zero wentylacji, o dwunastej słońce wali w szyby. Otwieram wówczas wszystkie okna na holu i prowadzę lekcje przy otwartych drzwiach. Jest lepiej pod warunkiem, że na holu nie pętają się wagarowicze przeszkadzający w zajęciach. Ciekawe czy władze oświatowe mają świadomość warunków pracy uczniów szkół publicznych? Polecam zimą spacer po szkołach z termometrem w ręku.(Nie piszę  o małej, wiejskiej szkółce lecz o szkole w centrum dużego miasta.) Może być interesująco, tylko po co ruszać się zimą z ciepełka i zostawiać papcie pod biurkiem!

Jest siódma piętnaście, grudniowy poranek. Na zajęcia przyszło sześciu uczniów. Jeden śpi z głową na ławce. Wszyscy siedzą w kurtkach różnego typu. Niektórzy całą zimę chodzą w zwykłych polarowych bluzach, nie stać ich na zimowe okrycie. Ja mam na sobie płaszcz i szal. Trzęsę się z zimna. Jeden z uczniów ubiera rękawice i czapkę. Nie reaguję, pozwalam. Patrzę na chłopców uważnie. Nie trzęsą się z zimna tak jak ja, są bardziej przyzwyczajeni. Większość z nich ma podobnie w domu. Staram się być miła, docenić fakt, że zadali sobie trud i przyszli mimo zimna i wczesnej godziny. Robię z nimi ćwiczenia, by mogli zdobyć pozytywne oceny i zapomnieli, że jest tak zimno. Gdy rozwiązują kolejne, proste, zadanie patrzę dyskretnie na ich buty. Przeważają zwykłe, zniszczone adidasy. Są też nogi w przemoczonych od śniegu tenisówkach. Adidasy jednego z chłopców mają sznurkiem przywiązaną podeszwę, tak by nie odpadła. Jeden z chłopaków siedzi w sweterku.
- Zejdź do szatni i weź kurtkę - mówię.
- Ja tak przyszedłem - odpowiada.
Włączam czajnik z wodą. Parzę herbatę. Na miłość boską -myślę - dwudziesty pierwszy wiek, kraj europejski, cywilizacja, a my jak żywcem przeniesieni w okres powojenny. Gdzie  ja jestem? Czy ktoś wie, w jakich warunkach żyją te dzieci. Kto odpowiada za to, że uczą się osiem godzin dziennie w czymś takim jak ta szkoła. Który urzędnik państwowy kiedykolwiek zgodził się na pracę w takich warunkach. Czy w Ministerstwie Edukacji było kiedyś tak zimno? Rozdaję uczniom herbatę. Śmieją się, że zostaną tu ze mną cały dzień. Jeden z nich spojrzał na moje czerwone ręce i zaoferował mi swój sweter. Podziękowałam, nie wzięłam.
- Następną mamy geografię, tam jest ciepło - stwierdzili chłopcy.
Po lekcji informuję dyrekcję o temperaturze w mojej sali. W sekretariacie szkoły i w gabinecie dyrektora jest cieplutko.Wysłuchuję paru głupich tekstów i kilku świńskich dowcipów. Przynajmniej zdążyłam się rozgrzać. Uwagi zgłaszam każdego dnia. Brak efektów. Cisza. Ci co powinni mają  ciepło a ja mam zachcianki!
Wracam do domu wymarznięta. Zaczynam kaszleć. To piąty tydzień przepracowany w takich warunkach. Na jutro zapowiadają znowu minus dwadzieścia stopni. Chce mi się płakać. Mam dość. Nie mogę się skupić na przygotowaniu kolejnych zajęć. Pakuję dodatkowy sweter i gorszą kurtkę do torby na jutrzejsze zajęcia. Szkoda mi niszczyć jedynego płaszcza przy tablicy szkolnej. Dorzucam jeszcze herbatę, woda w szkole jest, więc jej nie muszę zabierać. Dobrze, że w tym roku pojawiła się ciepła woda (wymogła to dopiero ustawa). Co jakiś czas można ogrzać ręce pod kranem. 
Nazajutrz poszłam do szkoły z bólem gardła i stawów. Trudno, przejdzie samo, nie stać mnie na zwolnienie lekarskie, nie teraz. Trzeba znowu iść na lekcje. Minie trochę czasu i zacznę narzekać na upał!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz