piątek, 10 sierpnia 2012

MITY, RZECZYWISTOŚĆ, MARZENIA....BELFRA

 

Rok 1988, 23 grudnia, godzina 18.00, nadchodzi Wigilia. Sala lekcyjna jak nie sala lekcyjna, wszędzie mnóstwo zapalonych świec, zapach świerku, ponad 30 bożonarodzeniowych upominków pod wielką choinką, którą przytaszczył 5 grudnia ojciec jednego z uczniów. Drzewko ozdobione jest wyłącznie tworami uczniowskich rąk: łańcuchami, świętymi Mikołajami zrobionymi z łupin po orzechach, waty oraz czerwonego papieru dawniej nazywanego wyklejanką, ważkami ze słomy, szyszkami znalezionymi w lesie itp. Dodatkowo wiszą cukierki, jabłka, orzechy. Zapach tej mieszanki jest tak intensywny, że nie pozwala zapomnieć o jedynych w swoim rodzaju świętach miłości i pokoju wielkich i maluczkich, ludzi i bydląt wszelakiego rodzaju. Na początku kolędy, życzenia, stół zasłany smakołykami przygotowanymi przez rodziców. Jako wychowawca jestem baaardzo dobrze do tej klasowej uroczystości przygotowany. Wygłaszam życzenia dla uczniów klasy VIII i ich rodziców. Żadne słowo nie jest przypadkowe, każdy przecinek jest przemyślany. Mam świadomość, że nastrój i słowa tej chwili chcę zachować w pamięci swych podopiecznych na całe życie.To nasza ostatnia wspólna Wigilia. Następnie życzenia w imieniu klasy wygłasza jej przewodniczący. Wychowawca wespół z rodzicami przez lata nauczył wychowanków pewnego modelu zachowań w określonych sytuacjach. Następnie upominki. Zawsze wszystkie sprawdzone przed faktem, aby żaden uczeń nie przeżył rozczarowania. Każdy uczeń ma trzymać się niezłomnie umówionej ceny paczki (15 zł od 15 lat niezmiennie), za którą ma kupić jeden przedmiot, może być najskromniejszy i jedną słodycz. Z czasem ten zabieg wszedł uczniom w krew, a sprawdzanie , czy trzymają się reguły, stało się czystą formalnością. Upominki zawsze budzą radość, choć są naprawdę skromne. Potem śpiewamy kolędy. W pewnym momencie zaczynają się mieszać z piosenkami Jacka Kaczmarskiego. Dziwne co? To tylko ósma klasa, czternastolatkowie. Tak, piosenki Kaczmarskiego, trochę łez. Trudno się rozstać. Kończymy po 21. Rodzice bez problemu stawiają się po swoje pociechy. To jednak rozstanie na krótko.
Dzień następny, przypomnę , 24 grudnia, piąta rano, zbiórka przed szkołą w tym samym składzie. Pochodnie przygotowane przez rodziców. Wymarsz do lasu. Idziemy z pełną obstawą przyjaznych inicjatywie belfrów i rodziców  ( w latach 80 tych nietrudno było o gorliwych belfrów). Pomaga nam też służba leśna. Około 6 rano jesteśmy w lesie, wybieramy kilka wysokich świerków i obwieszamy je słoninką, sypiemy ziarna. Dzielimy się opłatkiem z naszymi braćmi mniejszymi, śpiewamy im cichutko kolędy.  To niezwykłe mormorando niesie się w świat, nauczyciele nie są wściekli, że w ten świąteczny dzień spędzają świt ze swoimi uczniami. Wszyscy są zauroczeni niezwykłością chwili. 
Szkoła od kilku lat utrzymuje kontakt ze szkołą w kraju Europy zachodniej, gdzie powstało stowarzyszenie działające na rzecz oświaty w Europie środkowej i wschodniej. Jest początek lat 90 dwudziestego wieku.Po wielu aktach pomocy : nowe meble, środki audiowizualne, nawet wózki inwalidzkie dla potrzebujących przychodzi czas na odwiedziny dzieci rodzin działających w tym stowarzyszeniu.
Goście są anglo i niemieckojęzyczni. W naszej szkole wykłada się angielski. Uczą się go dzieci. Z nauczycielami gorzej. Anglista jeden na szkołę. To przecież początek nauki języków zachodnich w polskich szkołach. Inspirację przynosi nauczycielka biologii. Nie znamy języka, ale język obrazu jest uniwersalny! I tak wszystkie zajęcia są oparte na działaniu na obrazie. Wszyscy są zaangażowani. Goście uczestniczą w zajęciach tak chętnie jak nasi uczniowie. Lekcje z każdego przedmiotu zostały tak przygotowane. Niezwykła satysfakcja.
Szkoła prowadzi galerię prac rękodzieła uczniowskiego. Systematycznie, dwa razy na rok, organizowane są wernisaże uczniowskich prac. Zapraszamy władze miasta, sponsorów szkoły, rodziców, przyjaciół. Dochody są imponujące. Przeznaczamy je na dofinansowanie wycieczek klasowych i szkolnych, obiady dla uczniów znajdujących się w trudnej sytuacji, wyposażanie klasopracowni. Z czasem galeria zyskuje rozgłos. W wernisażach uczestniczą dorośli artyści amatorzy i zawodowcy, chcąc wesprzeć zapał dzieci. Pieniądze oddają szkole. Są zachwyceni zaangażowaniem nauczycieli i uczniów. Po dwóch latach przy miejskim domu kultury powstaje koło plastyczne PLAMA organizowane dla zaangażowanych młodych. Zajęcia prowadzą nauczyciele akademiccy zainspirowani pasją uczniów.Byli na naszych wystawach i zaoferowali swą pomoc w formie takich zajęć. Po kolejnych kilku latach nasze wernisaże i młodzież skupiona wokół PLAMY przeobrażają się w miejskie spotkania plastyczne.

Rok 2012. Pracuję w gimnazjum Siedzę w poczekalni u lekarza psychiatry. Denerwuję się tym , co znów mam do powiedzenia. Zazwyczaj mówię więcej niż powinienem. Diagnoza brzmi : zachowania depresyjne o podłożu mobbingowym. Wchodzę. Miła pani doktor wita mnie w luksusowym gabinecie, przed którym stoi jej równie luksusowe auto. Wypytuje o codzienność, o to czy uprawiam wreszcie jakiś sport, czy jestem w stanie wjechać na wakacje ( nie jestem, bo nie mam kasy,przecież muszę mieć pieniądze na wizyty u psychiatry, w przychodni państwowej czekałbym przynajmniej 3 miesiące na pierwszą wizytę - no albo psychiatra,albo wakacje). Po dłuższej pogawędce schodzimy na temat mojego zawodu. Słyszę:
- Jestem w pana wieku i proszę mi wierzyć , prywatnie uważam, że to nie czas , aby zaczynać wszystko od początku ( to w związku z zamiarem starego , aby wywalić mnie z roboty). My powinnyśmy odcinać już kupony od życia.
Ja zaczynam wszystko od początku, ona odcina-pomyślałem.
Słyszę nagle dalszy ciąg wywodu mojej lekarki :
- Jednak to co dzieje się w oświacie, uważam za głęboko demoralizujące. Nauczyciele  w ogóle nie wiedzą, co to praca.Ta Karta Nauczyciela musi zostać zlikwidowana, to obraza pojęcia praca !
Nagle przyszły mi na myśl moje koleżanki, które maja full nadgodzin tzw. nauczania indywidualnego, na które nie chodzą, bo patologiczni rodzice zawsze są z tego zadowoleni. Mają full godzin, bo przewinęły się np. przez wyro starego, który zalicza wszystko, co się rusza. Nagle widzę wicedyrektorkę, która siedzi jak kwoka w pokoju nauczycielskim i potrafi tylko organizować zastępstwa, nawet kompa nie umie włączyć. Ma wypłatę jeszcze raz taką jak ja i nie pytaj dlaczego. Nie chcesz tego wiedzieć.Myślę sobie, ta lekarka, cholera, ma rację. Rośnie we mnie prawdziwe wkurzenie.
Lekarka kontynuuje:
- Dlaczego , kiedy moje dorosłe dzieci chodziły do szkoły, pamiętały swoich nauczycieli, żyły szkołą. Teraz szkoła jest dodatkiem. Czasami nawet uczeń nie pamięta nazwiska nauczyciela, a po kilku latach zaciera się w pamięci ucznia nawet jego twarz..
- To prawda - potwierdziłem.
Przyznałem rację psychiatrze, że jesteśmy zdemoralizowani, ale ciągle coś mi nie pasowało. Dlaczego przed laty miałem czas na Wigilie, wernisaże, szalenie ciekawe zajęcia,pieniędzy starczało nażycie i wakacje, a teraz jestem styrany pracą przez siedem dni w tygodniu po 10 godzin i w końcu wywalony z pracy? Dlaczego nie mogę pracować , jak kiedyś, po 18 godzin w tygodniu przy tablicy, tylko tyram po 70 godzin, nie licząc pracy w domu (sprawdzanie prac, przygotowywanie sprawdzianów, testów, konspektów itp.)? Wtedy miałem właśnie czas na przygotowanie się do pracy tak, aby fascynowała uczniów, aby szkoła nie była tylko czasem spędzanym na nudnych lekcjach, aby była światem dziecka, w  którym uczy się ono, jak kształtować, zmieniać, udoskonalać otaczającą go rzeczywistość.
Już wiem, dlaczego tak jest. Bo nie śpię ze starym, nie straciłem z nim dziewictwa ( jak chwali się tym jedna z koleżanek, uznając to za akt nobilitacji zawodowej), nie jestem przewodniczącym związków zawodowych itp.
A dyrektor? Dyrektor może wszystko. Żadne kontrole nie przestraszą. Mimo zaleceń życie toczy się jak przed kontrolami. Przecież to nie one płacą dyrektorowi. A płatnik głaszcze tak długo, jak długo dyrektor realizuje politykę samorządu. Polityka zaś samorządu jest jedna: ciąć, oszczędzać, zwalniać.
Polski nauczyciel pracuje najintensywniej ze wszystkich nauczycieli w Europie za najmniejsze pieniądze i to nieprawda , że Karta demoralizuje. Ktoś , kto nigdy nie pracował w branży, nie ma pojęcia. Problem tylko w tym, że kompetencje dyrektorów szkół są niemal nieograniczone i żadna pani minister nie udowodni mi, że jest inaczej. Dlatego nie zostają w zawodzie najlepsi, lecz najbliżsi koszuli dyrektora. Czas to wreszcie zmienić.Oni przecież psują całą ideę oświaty w tym kraju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz