środa, 8 sierpnia 2012

Gdzie są pieniądze na edukację

W prawie każdej rodzinie planuje się wydatki, ustala się ich hierarchię ważności. Jeśli przeznaczamy na coś sporą ilość gotówki, to z reguły dbamy o to i staramy się, by nie były to pieniądze wyrzucone w błoto. Szanujemy to, czego zdobycie przyszło nam z trudem. Sytuacja zmienia się, gdy przyjdzie nam wyjść poza mury własnego domu i nie dotyczy (pozornie) naszego portfela.Znamiennym przykładem jest tu szkoła i sposób gospodarowania pieniędzmi przeznaczonymi na edukację i tzw. "wyrównywanie szans".
Uczeń mający trudności z przystosowaniem się do warunków systemu klasowo-lekcyjnego lub przewlekle chory  może ubiegać się o nauczanie indywidualne. Zajęcia lekcyjne odbywają się wówczas w domu u ucznia. Poradnia psychologiczno-pedagogiczna decyduje o przyznaniu dziecku takiego rodzaju zajęć, określając czas, jaki będą one obejmować (rok szkolny, czasem pół roku). Założenie prawidłowe, niby wszystko jest jak należy, efekty są jednak zaskakujące. Poradnia otrzymuje każdego roku prosty przekaz: maksymalnie ograniczyć liczbę uczniów objętych nauczaniem indywidualnym ze względu na duże koszty tego procesu. Przekaz jest realizowany, przypuszczam, bez żadnej kontroli.Wiele razy obserwowałam "drogę przez mękę" matek naprawdę chorych dzieci, by takie nauczanie dla dziecka uzyskać. Często zdarzało się, że ich działania były bezskuteczne. Dziecko trafiało do trzydziestoosobowej klasy i nie radziło sobie w żaden sposób. Uzasadnieniem decyzji poradni była zawsze konieczność "uspołecznienia" ucznia. W ten sposób w klasach rosła liczba dzieci wymagających całkowicie zindywidualizowanych działań, nieumiejących poradzić sobie nawet z najprostszymi wymaganiami.Nie pomagały apele wychowawcy, pisma do poradni i wskazania lekarza prowadzącego leczenie dziecka. Mur!
Bywa zupełnie inaczej.W szkole pojawia się szesnastoletni uczeń- alkoholik (pełne uzależnienie). Zmienił szkołę, bo rodziców eksmitowano z dawnego mieszkania i przydzielono lokal socjalny. Chłopak miesiącami nie stawia się na zajęciach.Rodzice twierdzą, że "nie radzą sobie". Ojciec bywa w szkole po oficjalnych wezwaniach, zawsze w stanie wskazującym na spożycie alkoholu. Podobno razem z synem są objęci leczeniem odwykowym. Szkoła występuje o nauczanie indywidualne dla chłopca i uzyskuje je bez problemów. No i zaczyna się. Nauczyciele chodzą do dziecka, a dziecko "nie przyjmuje", bo ma właśnie kaca. Kolejnego dnia kaca mają rodzice i znów uczeń nie przyjmuje nauczycieli. Kolejnego dnia w domu jest awantura, bo brak pieniędzy. Nikt nie otwiera drzwi, zza których słychać odgłosy wojny domowej. Kolejne dni drzwi otwiera matka, tłumacząc, że uczeń jest pijany. W efekcie zajęcia nie odbywają się, nauczyciele dostają pieniądze, bo przecież chodzą do ucznia i wszyscy są zadowoleni. Pod koniec roku szkolnego uczeń uzyskuje same pozytywne oceny i kończy kolejną klasę. Jest efekt? No jest, nauczanie odniosło skutek! Można stworzyć kolejne optymistyczne sprawozdanie. Czemu tak się dzieje? Powodów jest kilka.Może szkoła chce pozbyć się wreszcie zdemoralizowanego ucznia, umożliwią to tylko pozytywne stopnie. Może (jeśli ucznia nie można jeszcze ze szkoły usunąć) uczeń otrzyma nauczanie indywidualne w kolejnym roku szkolnym i znowu wszyscy zyskają, jest to dodatkowy zarobek dla nauczycieli. W ten sposób system ułatwił funkcjonowanie w szkole uczniom o wysokim stopniu demoralizacji, agresywnym bandytom po wyrokach,  dilerom. Można ich, w świetle prawa, trzymać z dala od szkoły, przy okazji tworząc dodatkowe godziny dla nauczycieli. System zwolnił rodziców, którzy mają takie dzieci od wszelkiej odpowiedzialności. Nie ma przecież mowy o oddawaniu przez nich pieniędzy za zajęcia, które nie odbyły się z winy ucznia czy ich własnej. Państwo płaci! Należy się i już. Piękny system.Po zrealizowaniu czterech lekcji w ciągu semestru, uczeń ma pozytywną ocenę, a pieniędzy nikt nie liczy.Ministerstwo jest zadowolone, że system się sprawdza.
Inny przykład marnowania pieniędzy to stypendia socjalne. Przyznawane jako pomoc materialna dla uczniów z rodzin ubogich.Prawdziwa bajka. Matka trójki dzieci, pracująca na dwóch etatach, ledwo wiążąca koniec z końcem, ma dochody o dwa złote za duże, by uzyskać pomoc dla dzieci.Rodzina żyjąca z zasiłków, pomoc dostaje. Jaka jest różnica? Bardzo ważna. Dzieci tej pierwsze, są obecne w szkole na wszystkich zajęciach. Są trochę gorzej ubrane, czasem głodne, ale zawsze mają podręczniki i zeszyty. Uczą się i nigdy nie wagarują. Stypendia najczęściej otrzymują uczniowie, których nigdy nie ma w szkole. Ich rodzice pojawiają się tylko po odbiór należności. Postępy ich dzieci i wagary ich nie interesują. Czas przyznawania stypendiów to często jedyna okazja (trzy razy w roku), by spotkać ucznia lub jego rodziców w szkole. Nikt nie egzekwuje konieczności wykazania się uczestnictwem w zajęciach lekcyjnych. Nikt nie liczy wydanych pieniędzy i skuteczności takiej pomocy. Nikt nie wymaga od rodziców wywiązywania się ze swoich funkcji. Dzieci regularnie chodzące do szkoły szybko się uczą, że niektórzy z ich kolegów przychodzą tylko po stypendium lub po obiad z opieki społecznej.System znowu działa. Szkoła stworzy sprawozdania o zakresie pomocy materialnej dla uczniów i statystyki się poprawią. Niby wszystko w porządku. Tylko czy na pewno?

3 komentarze: