piątek, 22 czerwca 2012

Lekcja trzecia.

Piątek. Pierwszy dzień miesiąca. Siedem godzin i wolne! Wszyscy czekają na długi weekend. Pięć dni to już coś, można odpocząć. Może spotkanie z przyjaciółmi? Wszystkich dawno zaniedbałam. Brak czasu. Dzień mija. Zajęcia toczą się spokojnie. Uczniów jak na lekarstwo. Tak jest zawsze przed wolnym. Dzieci wydłużają sobie "urlop od szkoły" w prosty sposób. Dzień przed wolnym i dzień po idą na wagary. Czysty zysk! Tylko dwa dni bez usprawiedliwienia i tydzień wolnego! Proste, logiczne i łatwe w realizacji, kto by nie skorzystał !!!
Wracam do domu trochę mniej zmęczona niż zwykle. Po drodze duże zakupy, chwila paniki, czy o wszystkim pamiętałam. Rzucam w kąt prace uczniów, zeszyty, sprawdziany. Nie tknę tego cztery dni - obiecuję sobie. Wieczorem zmieniam zdanie. Zrobię wszystko. Nie będę się później stresować, że odpoczywam, a praca leży. Kończę o dwudziestej trzeciej. Bolą mnie plecy, pieką oczy. Jutro WOLNE - myślę, jakie to piękne!
A, jeszcze tylko przelewy pieniędzy. Dwoje dzieci na studiach, poza miejscem zamieszkania, to niestety duże koszty. Pierwszego zawsze przesyłam im pieniądze na "dożywianie" (kwatera, i życie). Otwieram konto - PUSTO!!!. Pięć tysięcy debetu...... Co jest do k.... ? Wpłaty brak, za to ubyło na kredyt, stałe opłaty za mieszkanie, obsługę konta, telefon. Wpadam w panikę. Pięć dni wolnego, co zrobię?! Łapię oddech i powiększam debet o wpłaty dla dzieci. Przecież muszą za coś żyć. Jak im wytłumaczę, że moja pensja nie wpłynęła?
Całą  noc nie śpię.Jeszcze jedna wypłata i przekroczę debet! Liczę, ile potrzebuję, by przetrwać długi weekend. Odwołam spotkanie z przyjaciółmi, nie kupię fajek, posiedzę pięć dni w domu, licząc odsetki z debetu !? Rano rozdzwoniły się telefony. Wszyscy pytali o kasę. No cóż, ktoś zapomniał, pomylił się ? Diabli wiedzą.

Dni wolne mijają w smutnej i nerwowej atmosferze. W portfelu dziesięć złoty. Idę do pracy. Moje zdenerwowanie sięga zenitu. Nieistotne, jakie mam zajęcia, ile godzin i jakie tematy. Wchodzę do sekretariatu. "Nic nie wiem" - mówi sekretarka na mój widok. "Proszę pytać księgowej, ale kwity o wypłacie może pani odebrać" .Odbieram wirtualną pensję na papierze, 2400 na rękę za 30 lat pracy. Dzień świra w realu! Trzydzieści lat pracy, stopień nauczyciela dyplomowanego, sześć lat studiów, rok zdobywania uprawnień pedagogicznych, dwa lata studiów podyplomowych! Sama chciałaś - myślę- powołanie sobie znalazłaś, misję. Osz k......... !!!
W pokoju nauczycielskim, w wielkiej tajemnicy, dowiedziałam się, że to pomyłka księgowej. Nie usłyszeliśmy nawet słowa przepraszam. Nikt nie awanturował się, wszyscy milczeli. Dyrektor nawet nie próbował się tłumaczyć. Sprawy nie było! No cóż , w piątek był bardzo zajęty. Mógł nie zauważyć, że  trzydzieści osób zostanie bez wypłaty. O godzinie dziesiątej wyjechał z jednej pracy do drugiej. Zapracowany człowiek o dużych możliwościach. Mało kto potrafi w ciągu dnia roboczego pracować w dwóch miejscach jednocześnie. Dostaje dwie wypłaty za jeden czas pracy, brak jednej na koncie mógł przeoczyć, prawda?
Co na to przełożeni dyrektora? NIC! Pracuje w godzinach urzędowania w szkole, w urzędzie miejskim. Wszystko jasne! Kto by się czepiał? Nauczyciel? W żadnym wypadku! Na jego miejsce czeka kilku innych (bezrobocie !).
Po godzinie siedemnastej pensja wpływa na konto, z pięciodniowym opóźnieniem. Nie jest tak tragicznie - myślę sobie. Mam swoje powołanie, pasję. Swoich uczniów uczę szacunku dla siebie i innych, uczę ich doceniać pracę, poznawać swoją wartość, wywiązywać się z obowiązków. Czy aby na pewno ja mogę ich tego nauczyć?  Czy jestem właściwą osobą na właściwym miejscu?  Odpędzam wszystkie wątpliwości. Nie zagłębiam się w nie dalej. Idę zrobić zakupy, choć ciągle coś uwiera........................................ .


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz