poniedziałek, 25 czerwca 2012

Lekcja czwarta.

Czy wiemy, w jakich warunkach mieszkają uczniowie polskich szkół publicznych? Szczególnie ci z dużych miast? Myślę  że budowniczowie programów, reform, którzy modyfikują polskie szkolnictwo, nie mają pojęcia nawet, czyje życie próbują  reformować, nie mają pojęcia o potrzebach dzieciaków z wielkich brudnych, odrapanych kamienic i szarych podwórek Chciałbym zaprosić panią minister czy poprzednich ministrów edukacji, aby wreszcie się ocknęli i przejrzeli na oczy. Są tacy uczniowie, którzy przy naprawdę wysokim potencjale intelektualnym już na początku swego życia zostali skazani na porażkę,a w przyszłości skażą na to samo własne dzieci. Zapraszam na wycieczkę . Przewodnik - nauczyciel realizujący nauczanie indywidualne w domach uczniów.

Stacja 1 
Stara kamienica w śródmieściu. Mieszkanie w oficynie. Drugie piętro. Wchodzę.Od razu  kuchnia. Uderza mnie niezwykły widok. Pierwszym przedmiotem znajdującym się zaraz przy drzwiach wejściowych jest... muszla klozetowa! Tak, tak, klozetowa.Otwarta. Rzucam na nią okiem. Nie sposób inaczej. Tyle w niej brunatnego kamienia, że trudno uwierzyć, iż przelatuje przez to woda. Przy muszli komoda kuchenna, a na jej blacie chleb.Na przeciw komody stół kuchenny. Jest ósma rano. Matka ucznia właśnie robi śniadanie dla niego i jego rodzeństwa. Zapach publicznego klozetu pomieszany z intensywnym zapachem kiełbasy odrzucają mnie. Jestem tak zaskoczony, że nie wiem, czy w ogóle wytrzymam tu aż dwie godziny lekcyjne. Matka prowadzi mnie do pokoju. Widzę łóżko rodziców (ojciec jest brukarzem, walczy z rakiem, matka to pielęgniarka) i obok łóżko polowe dla najmłodszego dziecka, które śpi chore na anginę. Pokoje są położone w amfiladzie. Za chwilę okaże się , że w następnym pomieszczeniu śpi starszy brat ucznia, który  wagaruje. Tak naprawdę ma wyrok i powinien być w poprawczaku, jednak czeka na miejsce , bo jest przepełnienie. Siadamy do lekcji w pokoju, gdzie śpi  mały. Mówimy szeptem, żeby go nie obudzić. Słyszę zza zamkniętych drzwi kuchennych, że matka wychodzi do pracy. Nastaje cisza. Trwa lekcja. Nagle otwierają się drzwi drugiego pokoju. Widzę starszego brata tylko w slipach. Przechodzi do kuchni, przecież rano każdy z nas zaczyna od załatwienia potrzeb fizjologicznych. Razem z nim przechodzi obok nas fetor niemytego ciała, a po chwili  słyszymy wszystkie dźwięki ludzkiej porannej fizjologii.Po jakimś czasie starszy wraca do siebie, a z nim znów zapach, lecz teraz nie niemytego ciała, a klozetu...Za chwilę budzi się mały, jest zły, że go obudziliśmy. Żąda ciszy.
Po zajęciach wracam do szkoły. Jestem bardzo przybity.
Stacja 2
W czwartki po południu jeżdżę do uczennicy klasy II gimnazjum na lekcje do domu. Dziewczyna ma przyznane nauczanie indywidualne ze względu na urodzenie dziecka. Mała ma na imię Julia. Moja pierwsza wizyta w tym domu wymagała przewodnictwa matki uczennicy, gdyż rodzina mieszka w piwnicy. Wchodzi się do niej prosto z ulicy, nie z klatki schodowej. Ściany są brudne od węgla składowanego w piwnicach sąsiadów. Przemierzam długi "przedpokój, kuchnię" , a z niej przedostaję się do dużego "pokoju". Na szczęście w pomieszczeniu są okna, niestety zasłonięte w dwóch trzecich przez uliczny chodnik. Na dodatek  są od północy. Nigdy nie ma w tym pomieszczeniu słonecznych promieni. Panuje piwniczny zaduch, czuje się wilgoć . Maleństwo często płacze. Lekcje przerywane są karmieniem malutkiej. Uczennica karmi ją piersią. W tym domu mieszkają oprócz niej, dziecka i matki jeszcze dwaj bracia. Są też dwa psy, w tym jeden duży z rasy psów agresywnych i kundel. Zajęcia w tym "domu" to czysta fikcja. Dziewczyna nie może się skupić na pracy z wiadomych powodów. Matka ( walczy z rakiem piersi) nie chce jej pomóc w pracy przy dziecku, gdyż uznaje, że córka powinna sama ponosić ciężar wychowania, żeby "wiedzieć jak to jest".

Stacja 3Dzisiaj zwykły dzień, szary, podobnych do poprzednich. Nie muszę krążyć po domach uczniów. Co za ulga. Przerwa, wchodzę do pokoju nauczycielskiego, gdzie toczy się rozmowa na temat czekających nasz zawód problemów. " Czekają nas ciężkie czasy. Idzie niż. Pierwsza fala  ma do nas dotrzeć za dwa lata"- stwierdza pani wicedyrektor, która od rana siedzi razem z nami i czyha na słuchaczy jej wielogodzinnych opowieści o wnukach. " Może nie będzie tak źle" - odpowiada ktoś z głębi pokoju. I nagle do głosu dochodzi matematyczka:" Ach, nie martwmy się , ta nasza chołota zawsze będzie się rozmnażać jak króliki. Nam akurat niż nie grozi." i wybucha gromkim śmiechem. Reszta świty jej akompaniuje. To w końcu żona dyrektora. Nie wypada nie zauważyć tak finezyjnego komentarza. Wychodzę i...nic, jakaś cisza. Nie ma słów, nie ma myśli. Porażenie. Pustka. Bezsilność. Jutro znów usłyszę płacz małej Julki, która nigdy nie dostanie na tyle dużo miłości, aby nie być chołotą.

Po dwóch latach.
Jadę tramwajem. Popadam wtedy najczęściej w stan totalnego niemyślenia. Często wysiadam nie tym przystanku, na którym powinienem. Nagle wyrywa mnie z maligny następujący obrazek. Oto ulicą idzie moja dawna uczennica, mama Julki, pali papierosa. Mimo mrozu bez czapki i szalika, ma rozpięty płaszcz i... jest w bardzo wysokiej ciąży. Niemoc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz