środa, 27 czerwca 2012

lekcja piąta

Lekcja piąta.
Dzień zapowiada się spokojnie. Lubię poniedziałki. Mam zajęcia z samymi starszymi klasami. To duży plus. Z pierwszakami walczysz kilka miesięcy, czasem pół roku a niekiedy i rok. Nie znają ciebie, są anonimowi i pozwalają sobie na wiele. Trwa wojna. Albo ty, albo oni. Po jakimś czasie ustala się równowaga.Oni odpuszczają, a ty masz nadzieję, że już cię zaakceptowali i rozumieją zasady pracy. Tak jest zawsze. Do klas, które już uczyłeś, wchodzi się spokojnie. Oni już wiedzą, że nie wymyślasz, jak im dokopać. Wiedzą, że mimo wszystko ich lubisz i potrafisz czasem przymknąć oko. Lubię jak uczeń, który ma zły dzień, potrafi powiedzieć- "...posiedzę dziś, nie mogę pracować, nadrobię to." Lubię jak na początku lekcji ktoś powie: "Uczyłem się, mogę spróbować to zrobić, pomoże mi pani?" Uwielbiam jak po otrzymaniu sprawdzianów słaby uczeń potrafi zawołać:" Widzieliście, jestem wielki! Dostałem trójkę. Trzeba się było nauczyć gamonie!" Lubię jak po wejściu do sali siadają w ławkach i czekają, co mam im do zaoferowania. Bardzo rzadko źle uczy się w klasach starszych. Oczywiście, są gorsze i lepsze dni, tych lepszych jest dużo więcej.

Przed lekcjami muszę wejść do ucznia na zajęcia indywidualne. Nie znoszę tych zajęć. Jest ciemno i zimno. Pada śnieg.
Zaparkowałam pod szkołą,  bo muszę zabrać dziennik do domu ucznia. Opatulona szalem, z dziennikiem pod pachą wędruję do starej, biednej części śródmieścia. Specjalnie wybrałam zajęcia o ósmej rano. Jest w miarę widno. Po ciemku strach tu chodzić. Idę krętą, wąską uliczką. Mijam stojących w bramach mężczyzn z butelkami piwa w rękach, kobiety wracające ze sklepu, brzydkie i zniszczone. Świat jak z powieści Dickensa. Ściskam pod pachą torebkę, rozglądam się dokoła i wchodzę w szeroką bramę. Brama prowadzi do przestronnej klatki schodowej. Dawniej bogata kamienica przypomina dziś obskurne miejsce.Między dużymi drzwiami, na klatce schodowej,znajduje się kilka małych, nietypowych wejść. Ktoś  kiedyś z dużych mieszkań wydzielał klitki z osobnym wejściem. Wchodzę na samą górę. Z dawnego strychu utworzono kolejne mieszkanie. Biorę głęboki oddech i pukam. Otwiera mi siedemnastoletni chłopak, ciągle uczeń gimnazjum. Wchodzę wprost do pomieszczenia pełniącego funkcję kuchni i łazienki. Kuchni, bo jest tu kuchenka gazowa, a łazienki, bo w rogu stoi kabina prysznicowa. Chyba nie działa. W jej środku leżą brudne talerze i kubki po kawie.  Panuje półmrok. W otwartym od strony kuchni pokoju leży w brudnej pościeli mężczyzna. Kobieta, w koszuli nocnej siedzi na łóżku. Tylko ja jestem skrępowana. Przechodzę do maleńkiego pokoiku. Chłopiec zamyka za mną drzwi. Bez słowa wyjmuje zeszyt. Trudno mówić o nauce. Nie  udało mi się nigdy nakłonić go do pracy. Dziś jest trzeźwy! To dobrze, może zapisze notatkę, może trochę poczyta.  Nie zdejmuję płaszcza, bo w pokoju jest bardzo zimno. Kilka dni nikt tu nie palił w piecu. Marzną mi dłonie. Z za drzwi słychać podniesione głosy. Rodzice kłócą się o pieniądze. Udaję, że nie słyszę, jednak  kłótnia nasila się. Chłopak zaczyna się denerwować. Matka głośno instruuje męża co do fragmentów garderoby, jakie ten usiłuje włożyć  na siebie. Rodzice wychodzą z domu, kłócą się jeszcze na klatce schodowej. Cisza. Jest mi tak zimno, że cała się trzęsę. "Poszli po drewno do palenia"- mówi chłopak- "może coś przyniosą". Sina z zimna, kończę zajęcia dziesięć minut wcześniej.  Dochodzę do drzwi wejściowych, zamknięte. Patrzę, jak chłopak mocuje się z zamkiem. "Nie da rady" - mówi - " zamknęli od zewnątrz". Zostałam sam na sam z siedemnastoletnim wyrostkiem w lodowatym, brudnym mieszkaniu! Próbuję się opanować, zadzwoń do rodziców - proszę. Chłopak jest alkoholikiem. Wiele razy zajęcia nie mogły się odbyć, bo był na kacu lub pijany. Podobno jest pod opieką poradni odwykowej, jednak pije często. Chłopiec reaguje paniką. Nie potrafi znaleźć telefonu. Staram się go uspokoić. Wreszcie znalazł. Nic  z tego. Brak pieniędzy na koncie,  nie zadzwoni. Wyjmuję swoją komórkę. Dzwoni. Po kilkunastu minutach wraca ojciec. Ledwo zdążam na lekcje. Na przerwie zgłaszam sytuację dyrektorowi , opisuję ją w dzienniku, zaznaczam także, że skróciłam zajęcia ze względu na bardzo niską temperaturę w domu ucznia. Reakcja dyrektora - jakiś żart. Nie zapamiętałam. Nie byłam w nastroju do żartów. Miał to być miły dzień, a wyszło jak zawsze! Kilka kolejnych dni chodziłam do szkoły chora i zła. Zła na siebie. Nie nauczyłam się wymagać odpowiednich warunków pracy ani od rodziców ucznia, ani od dyrektora szkoły. Nie przerwałam zajęć natychmiast. Nie zareagowałam na żarcik, który był nie na miejscu. Czy mam prawo mówić,  że znam wartość swojej pracy?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz