środa, 26 września 2012

Co łączy nauczyciela z seksuologiem ?



   Według „Gazety Wyborczej” polskie szkoły nie walczą z prześladowaniem uczniów o inklinacjach homoseksualnych. Według badań, na które powołują się środowiska homoseksualne, homoseksualizm powinien zaistnieć w podręcznikach szkolnych i w podstawie programowej. Celem takich działań na polu oświatowym ma stać się zniwelowanie homofobii w społeczeństwie.
   Wszystko pięknie. Spójrzmy jednak na zawartość programów edukacyjnych trochę inaczej. Szkoła zawsze realizowała główne wytyczne polityki oświatowej państwa. Nauczyciel jest urzędnikiem państwowym i jego prywatne poglądy nie powinny mieć wpływu na obrany przez szkołę kierunek wychowawczy. Z czego wynikają podstawowe założenia programowe obowiązujące nauczycieli? Są one konsekwencją ustaleń w ministerstwie edukacji. Ponieważ to społeczeństwo wybiera rząd, można by powiedzieć,  że są one wynikiem ustaleń społecznych. Szkoła w zakresie edukacji i wychowania powinna więc działać w interesie rodziców, rodziny, społeczeństwa, rządu. Działanie w interesie państwa to działanie w interesie społeczeństwa. Tyle założenia. Rzeczywistość wygląda trochę inaczej. Wprowadzono do programu gimnazjum przedmiot: „wychowanie do życia w rodzinie”. Rodzice deklarują według własnej woli uczestnictwo dziecka w takich zajęciach. Nikt nie sprawdza, kto z nauczycieli te zajęcia prowadzi i jakie posiada kwalifikacje. Najczęściej są to zajęcia realizowane przez historyków, którzy ukończyli studia podyplomowe w tym kierunku.
Rodzi się dziecko. Rodzice planują jego edukację. Założeniem podstawowym w ich planach jest umiejętne przekazanie dziecku własnego systemu wartości. Światopogląd rodziców nie ma tu nic do rzeczy. Ja, rodzic, chcę, by to co dla mnie ważne było tak samo istotne dla moich dzieci. Mam prawo oczekiwać od państwowego systemu edukacji spełnienia moich oczekiwań. Szczególnie, że edukacja dzieci jest wymogiem  państwa. Moje oczekiwania nie są wielkie w tym względzie. Będę zadowolona, jeśli dziecko opanuje wymagane podstawą programową wiadomości i umiejętności. Nie wyrażę jednak zgody, gdy system edukacji wkroczy w  kształtowanie postaw moralnych, etycznych czy seksualnych mojego dziecka niezgodnych z moimi oczekiwaniami. Nikt nie  ma prawa ingerować w tę sferę wychowania wbrew woli rodziców. Nie ma wówczas znaczenia, czy próby takie będą podejmować księżą, katecheci, środowiska homoseksualne lub choćby nieprzygotowany nauczyciel. Ze zdumieniem przeczytałam w artykule Łukasza Adamskiego, zamieszczonego w „Uważam Rze” , Nr 38 (85) /2012 , że w Kanadzie nauczyciele wspierają marsze gejowskie, co jest powodem do dumy ministerstwa edukacji. Czy idziemy w podobnym kierunku? Jakie jest przygotowanie nauczycieli do realizowania treści związanych z seksualnością człowieka? Moim zdaniem żadne. Jeśli ministerstwo nakaże takie działania nauczyciele dostosują się do poleceń w miarę swoich umiejętności i wiedzy. Jak to zrobią, łatwo sobie wyobrazić. Jeśli chcemy nauczyć czegoś swoje dzieci musimy sami być przekonani, że wiedza ta ma określoną wartość. Edukację należy zaczynać od dorosłych. Na dzieciach nie wolno eksperymentować. Od lat nasz system edukacji to niekończący się eksperyment: dziesięciolatki, ośmiolatki, sześciolatki i gimnazja, skrócenie nauki po gimnazjum, co jeszcze nas czeka? Kto badał skutki tych, prowadzonych przez lata eksperymentów. Edukacja potrzebuje spokoju, równowagi i pewności mistrza co do obranej drogi. Tylko wówczas można liczyć na sukces. Miotanie się od pomysłu do pomysłu powoduje same szkody. Minister Edukacji wypowiedziała znamienne zdanie: „szkoła musi nauczyć myślenia..” Pani Minister ile czasu potrzeba, by do takiego wniosku dojść? Czy lata reformowania systemu edukacji doprowadziły do takiego wniosku? Kilkuletnie dzieci poznają tą prawdę dzięki swoim myślącym rodzicom. Ci właśnie rodzice nie pokładają w szkole już chyba żadnych nadziei, szukają jej w swoich myślących dzieciach.

poniedziałek, 24 września 2012

REFORMA EDUKACJI-jak to zrobić? Postulat drugi..

Rodzice tworzący prężne rady powinni mieć bezpośredni wpływ na decyzje budżetowe. Dziś rada rodziców zatwierdza wydatki z funduszu rady rodziców, kiedyś był to komitet rodzicielski. Fundusz ten to niewielki procent wpłat dokonanych przez rodziców uczniów. Kwota najczęściej przeznaczana jest na nagrody dla wyróżnionych, dyplomy, czasem dopłatę do wycieczki. To wszystko. Szkoła dysponuje jednak także pieniędzmi uzyskanymi z urzędu miasta, tymi dysponuje tylko dyrektor.  Czas to zmienić. Może to nauczyciele powinni umieć przekonać rodziców, które pomoce naukowe są potrzebne ich dzieciom i na jakie zajęcia wydać pieniądze? Kto zdecyduje o przeznaczeniu tych pieniędzy lepiej niż oni. Może zażądają kupienia choćby jednego mikroskopu na lekcje biologii chętniej niż setnej planszy rysunkowej. Rodzice powinni mieć prawo głosu w sprawie remontów w szkołach. Może skończą się ustawiczne przebudowy i przemeblowania w sekretariatach i gabinetach dyrektora a zaczną remonty okien w salach lekcyjnych lub toaletach uczniowskich.
Rodzice decydujący o wydatkowaniu pieniędzy będą nie tylko gospodarni ale także wymuszą na nauczycielach rzeczywiste użytkowanie zakupionego sprzętu.Może nie będzie latami kurzył się po salach. Dzieci będą niejako zobowiązane do poszanowania działań remontowych zainicjowanych przez rodziców i kontrolowanych przez nich. Same zyski! Dodatkowym znamiennym atutem będzie autentyczne uczenie dzieci samorządności i aktywności społecznej poprzez działania rodziców. Czy rodzice uczniów będą chcieli? Oczywiście. Co innego chcieć i móc zmienić rzeczywistość, a co innego udawać tylko, że mamy na coś wpływ. Tak dzieje się przecież obecnie. Wielkie udawanie przy ogólnej niemocy wszystkich kwitnie jak nigdy. Ciągle słyszymy utyskiwania, że rodzice nie chcą współpracować ze szkołą. Kto chce współpracować z jakąś instytucją pełniąc  jedynie funkcję figuranta i to  tolerowanego z konieczności? Dziś, szkoła robi łaskę rodzicom udając,że ich słucha. Inaczej by to wyglądało gdyby dyrektor musiał złożyć przed radą rodziców szczegółowe sprawozdanie ze swoich działań menadżerskich i kadrowych. Sprawozdanie z wykonania tego co według rodziców właśnie miało być wykonane. Sprawozdanie ze sposobu wydatkowania pieniędzy z urzędu oraz funduszu nagrodowego. Tylko rodzice i uczniowie są w stanie sprawdzić słuszność i uczciwość tych działań.
Dobrych stron tego pomysłu jest dużo więcej. Prędzej rodzice niż dyrekcja docenią nauczyciela "oszołoma", któremu się jeszcze chce coś zrobić. Co na przykład? Choćby lekcję astronomii w nocy, a może biwak w szkole w sobotę i niedzielę. Pomysłów może być wiele. Spytajcie "oszołomów". Rodziców którym będzie się chciało jeszcze coś zrobić dla szkoły będzie więcej. Oszołom nauczyciel łatwo ich znajdzie i uzyska ich pomoc. Może wówczas nie dojdzie do sytuacji gdy tylko kilka uprzywilejowanych klas (nauczycieli) ma prawo do wycieczki lub kina. Reszta to "biedota i plebs" nic im się nie należy. Nie należy się bo nikt się o nich nie upomni. Oni będą na akademii oglądać filmy i zdjęcia z wyjazdów swoich zamożniejszych kolegów. Swoją drogą narażanie ich na takie filmy to wyjątkowo paskudne zagranie. Nikt jednak tego nie widzi. Szkoła ma udokumentowane wyjazdy elit uczniowskich i jest super! Wygląda to jak beztroska bajka a że przy okazji innym jest przykro? Niech przywykną do biedy. Im szybciej tym lepiej. Taką sytuację mogą zmienić tylko rodzice.Ani ministerstwo, ani urząd miasta nie sprawdzi działań stosowanych w szkole na co dzień.Nauczyciele nie powiedzą nic bo stracą pracę. Jeśli odezwie się uczeń to zostanie uznany za bezczelnego.

piątek, 21 września 2012

REFORMA EDUKACJI-jak to zrobić? Postulat pierwszy.

Czas najwyższy uświadomić sobie, że reforma całego systemu nie może polegać na szukaniu oszczędności finansowych. Żaden świadomy wagi problemu rodzic nie oszczędza na edukacji swoich dzieci.Otóż będzie szukał oszczędności we wszystkich wydatkach budżetu rodzinnego, jednak nie naruszy funduszu przeznaczonego na wykształcenie swoich pociech. Może więc warto uczynić rodziców rzeczywistymi współgospodarzami szkół w Polsce. Fikcją są bowiem funkcjonujące dzisiaj rady rodziców. Tak naprawdę nie są żadną siłą sprawczą. Są jedynie potrzebne dyrektorowi szkoły w celu uzyskiwania akceptacji dla swoich poczynań i oczywiście do poparcia jego osoby na kolejnym konkursie. Najczęściej w skład takiej rady wchodzą rodzice dokładnie znani dyrekcji. Albo nie odzywają się w ogóle, albo zawsze są na tak. To bardzo wygodne.
 Sytuację może zmienić system prawny regulujący szczegółowo uprawnienia takiej rady rodziców, do odwołania dyrektora ze stanowiska włącznie. Rada taka powinna mieć rzeczywiste prawo głosu w sprawie zwalniania i zatrudniania nauczycieli. Niewątpliwie ograniczyłoby to samowolę dyrekcji i rosnący terror w szkołach w stosunku do nauczycieli tam pracujących. Mam wrażenie, że bardzo łatwo tłumaczy się w Polsce niechęć do włączenia rodziców w edukację ich własnych dzieci. Zawsze przecież można powiedzieć, że społeczeństwo nie dojrzało do funkcji obywatelskich. Słyszeliśmy to wszyscy wielokrotnie i słuchamy w dalszym ciągu. Ta powtarzana nieprawda snuje się widmem nad wszystkimi instytucjami decydującymi o sprawach społecznych. Ministerstwo Edukacji, w moim pojęciu, nie ma żadnego wyjaśnienia dla ograniczenia wpływu rodziców na to, co dzieje się w szkołach. Rodzice nie mają świadomości, pod jaką presją znajdują się nauczyciele uczący ich dzieci. Wszechwładny dyrektor, posiadający nieograniczone prawa, decyduje o ich etatach, nadgodzinach i umowie o pracę. Czy ktoś się czemuś sprzeciwi? Który nauczyciel powie dość! Który ośmieli się powiedzieć, że cokolwiek dzieje się z krzywdą uczniów. Może ten już zwolniony z pracy i żaden inny.

środa, 19 września 2012

TRUDNE SPRAWY, CZYLI KOGO STAĆ NA PRAWNIKA

Czy oglądacie programy w stylu Trudne sprawy. Jak to ludzie skonfliktowani ze sobą rozwiązują swoje problemy, oddając  sprawę prawnikom, sądom? Na przykład matka spodziewająca się nieślubnego dziecka, pozostająca bez środków do życia, chce wymusić od ojca dziecka alimenty. Ten zaś nie chce uznać potomka. Kobieta zdesperowana udaje się do prawnika, który oczywiście doprowadza sprawę do szczęśliwego końca. Nie mogę oglądać tych bzdur. Czy zauważyliście, w jakich warunkach żyją bohaterowie tych programów? To są najczęściej gustownie urządzone mieszkania kilkupokojowe lub nawet domy, a główny motyw programu wskazuje, że jego uczestnicy znaleźli się właśnie zupełnie bez pieniędzy. Ale nic to, przecież od czego są prawnicy. Problem zazwyczaj jest pomyślnie rozwiązany i wszyscy żyją długo i szczęśliwie.
Zostałem zwolniony z pracy, bo byłem konkurentem dyrektora w konkursie na stanowisko mojego szefa. Zostali zwolnieni wszyscy moi zwolennicy. Koleżanka i ja byliśmy na to przygotowani, gdyż zakładaliśmy takie zachowanie starego. Mam sąsiada prawnika, przyjaźnimy się. Koleżanka ma syna po prawie. To oni nami kierowali. To oni pisali nam pozwy, bo choć oboje spodziewaliśmy się takiego obrotu rzeczy, szok po otrzymaniu wypowiedzenia był przeogromny. Skończyło się wizytami u psychiatry, w poradni zdrowia psychicznego. U koleżanki zaburzenia snu, u mnie objawy depresji.Na szczęście byli wokół nas ludzie znający się na rzeczy. Nasza rola polegała głównie na tym, aby zawieźć pozwy do sądu.Wiemy, że gdybyśmy przegrali, to znów oni będą pisać za nas odwołania do sądów wyższej instancji. Nie zapłaciliśmy nikomu ani centa, jedynie kupiliśmy alkohol z górnych półek, który nota bene wspólnie wypiliśmy.

sobota, 15 września 2012

LIKWIDACJA SZKÓŁ - ZŁOTY INTERES DLA SAMORZĄDÓW

Obecne władze miasta, a szczególnie wydział oświaty, dokładnie zna kompetencje mojego dyrektora, a raczej wie, że on ich zupełnie nie posiada. Bez przerwy docierają do nas informację o jego kolejnym blamażu. Na stanowisku siedzi dwadzieścia lat. Przedtem był wielkim protegowanym ówczesnego prezydenta miasta, więc był nie do ruszenia. Nikt nigdy nie odważył się kontrkandydować w konkursie na dyrektora, gdyż przewodniczącym komisji konkursowej był zawsze szef wydziału oświaty, prywatnie jego przyjaciel.Ostatnie jego kadencje polegały na tym, aby sukcesywnie doprowadzał szkołę do upadku, gdyż miastu chodziło o zlikwidowanie szkoły, przejęcie budynku i sprzedania go prywatnym instytucjom.  W nagrodę miał otrzymać lukratywne stanowisko dyrektora jednego z najlepszych techników w mieście.Właściciele tych instytucji to także osoby nieprzypadkowe. Oczywiście wezmą udział w przetargu, ale także oczywiście wiedzą, że na pewno go wygrają.Pieczołowicie przygotowywano grunt. Wyrzucono starego dyrektora ze wspomnianego techniku. Skądinąd człowieka, który dyrektorował 40 lat i którego zarówno jego nauczyciele jak i rodzice uwielbiali. 
Przyszło nowe. Zmieniły się władze miasta i wydziału oświaty. W szkołach, które miały wyniki, już dawno wymieniono dyrektorów ze starego układu. Nadszedł i u nas czas konkursu. Wszyscy byli pewni, że nareszcie coś się zmieni, że wyrzucą sabotażystę i dywersanta, że będzie można podnieść szkołę z kolan, że powołają kogoś, kto nas ocali. Nikt nie spodziewał się, że stary będzie miał w ogóle kontrkandydata. A miał. Kompetentny, wiedział, jak ocalić nas przed zagładą.Wymyślono przeszkodę formalną, nie dopuszczono go do konkursu.To nic. Byliśmy pewni, ze teraz uczciwa komisja, niestronnicza, weźmie go w krzyżowy ogień pytań i udowodni jego mistrzowskie dyletanctwo.Nawet bez kontrkandydata nie przejdzie przez to sito i powołają kogoś normalnego. Tymczasem szok!!! Stary znów wygrał, nie proponując niczego nowego. Dlaczego, dlaczego, dlaczego!!!
A no dlatego! Nowym władzom, które tak krytykowały politykę starych wobec oświaty, baaaardzo na rękę był zamysł likwidacji szkoły. To nic , że chodzą do niej dzieci z nizin. Gdziekolwiek nie trafią, będą traktowane jak kasta pariasów.Tutaj czuły się bezpieczne. Nauczyciele wiedzieli , jak z nimi pracować. Wielu z belfrów zostało tutaj, gdyż umieli z nimi postępować. Koleżanki i koledzy z innych szkół rozmawiając z nami o pracy, często wyrażali lęk przed taką agresywną i patologiczną młodzieżą, która z nami się identyfikowała. Dobro tych młodych ludzi, które ponoć w dydaktyce i wychowaniu jest dobrem nadrzędnym nie miało tu nic do rzeczy. Szkoła chyli się już ku całkowitemu upadkowi, gdyż działania wynikające z taktyki poprzednich kadencji przyniosły już plon przeobfity. Nowe władze uznały, że trzeba dać się temu chromemu organizmowi do reszty wykrwawić, aż sam umrze. Wtedy szybko będzie można sprzedać budynek i jeden problem w mieście z głowy. Przecież nowy dyrektor jeszcze nie daj Boże reaktywowałby placówkę. Co wtedy! Wzrosłyby koszty utrzymania! Nie wolno do tego  dopuścić. 
Wracając do przetargu. Oczywiście na pewno będzie uczciwie przeprowadzony. Tylko dlaczego coraz głębiej się zakorzenia w budynku właściciel szkoły prywatnej, największej w mieście, który do tej pory wynajmował część budynku? Remontuje pomieszczenia, montuje nowoczesne urządzenia , magazynuje cały przebogaty asortyment pomocy naukowych. Otrzymał wiele pomieszczeń, aby stworzyć tam archiwum szkoły. Pewnie po to, aby oddać to w ręce nowego nabywcy hehehehehehe.
A co będzie miał z tego nasz stary. Teraz , w chwili agonii, już nic. Oprócz tego, że sobie jeszcze może z pięć lat podyrektoruje za godziwą pensję. Żona uzyska wtedy uprawnienia emerytalne, a on zdąży się urządzić. Jak? Jego dawny przyjaciel, szef wydziału oświaty za starych układów, jest sekretarzem gminy w pobliskim miasteczku. Tam za pięć lat będzie znów konkurs na dyrektora szkoły. 
Tylko szalbierze spadają na cztery łapy.
To jednak jest kraj jaj!!!!

środa, 12 września 2012

BEZROBOCIE WŚRÓD NAUCZYCIELI - TYLKO NIEPOKORNI TRACĄ PRACĘ

TEKST TEN DEDYKUJĘ JEDNEMU Z NASZYCH ODBIORCÓW, KTÓRY SKOMENTOWAŁ POST MAJTKI NA GŁOWIE:

"NIEPOKORNI TRACĄ PRACĘ - JESTEM JEDNYM Z NICH"

Kilka lat wstecz, gdy pani minister Hall przygotowywała nas do swojej reformy, zagaił do mnie zupełnie przy okazji mój dyrektor.
- A słyszałeś, jak mają być organizowane teraz zajęcia? Fakultatywnie. To uczniowie mają wybierać sobie nauczyciela. Pracę będą mieli ci, do których zapisze się najwięcej uczniów. 
- Nareszcie!!! - wypaliłem bez zastanowienia - Nareszcie pracę będą mieli najlepsi !!! - cholera, zawsze wypalałem na własny pohybel.
- Teraz dyrektorzy będą mieli większą autonomię i ja nigdy nie dopuszczę do takiej sytuacji, aby uczeń wybierał, kto ma go uczyć!!! - uniósł się stary.
- Ale dlaczego, przecież dopiero wtedy skończy się kumoterstwo, a zacznie zdrowa konkurencja, ja się tego nie boję i gdybym był na twoim miejscu, też bym się nie bał. 
Zapomniałem, że cała nasza szkoła oparta była na kumoterstwie. Przecież wtedy straciłaby pracę żona dyrektora, przewodniczące obu związków zawodowych, które "działają" w naszej szkole.Dwie polonistki, o których wiadomo, że w przeszłości przewinęły się przez alkowę starego jak i inne podobne. Słowem wszyscy ludzie prezydenta straciliby pracę. Dyrektor jednak okazał się mistrzem kamuflażu.

niedziela, 9 września 2012

Zwolnienia nauczycieli z pracy

Dyrektor chce zwolnić nauczyciela. Nauczyciel jest niewygodny z wielu względów. Odzywa się na radach pedagogicznych, zbyt dociekliwie zadając pytania. Każde jego wystąpienie wykazuje większą wiedzę i orientację w prawie oświatowym niż ma przełożony. Fachowością i konsekwencją działania zdobywa sobie wielu zwolenników. Trzeba się  go pozbyć i to szybko. Dyrektor ma wolną rękę. Jest niż i można działać. Nauczyciele w obawie o swoje etaty przemilczą każdą niesprawiedliwość. Trzeba wykazać trochę inicjatywy, pokazać, kto tu rządzi. Mały terror, trochę odpowiednich sugestii i można zwolnić nauczyciela z trzydziestoletnim stażem. Nikt nie powie ani słowa! Nauczyciel na złożenie sprawy w sądzie ma tylko siedem dni. Za prawnika musi zapłacić, a biedny jest, sam pozwu nie napisze, więc można spać spokojnie.
Trochę się nie udało, bo nauczyciel złożył pozew do sądu. Inteligentny był, dał radę sam się z tym wszystkim uporać. Co tam, nie będzie źle. Dyrektor ma obronę prawną, prawnika z urzędu miejskiego- wygra w cuglach. Wszyscy wiedzą, że   jest niż demograficzny. Dyrektor uzasadnia, czemu zwolnił najstarszego stażem nauczyciela, pomijając w uzasadnieniu wszystkie jego osiągnięcia. Na sprawę idzie z marszu, bez przygotowania. Tylko garnitur odprasował. Przecież zawsze ma rację. 

No i bezczelny nauczyciel! Obalił wszystkie kłamstwa zawarte w uzasadnieniu dyrektora, powołał świadków. Teraz trzeba się lepiej przygotować do kolejnej rozprawy. Dyrektor wypytuje wszystkich nauczycieli, kto ma być świadkiem. Wszystkim przypomina, że to on decyduje o przyszłości kolejnych podwładnych. Strach w gronie narasta. Nikt ze zwolnionym nauczycielem nie utrzymuje kontaktu. Nieoficjalnie, w wielkiej tajemnicy, większość dzwoni ze wsparciem, czekając na rozstrzygnięcia sądu. Osoby wskazane we wniosku nauczyciela na świadków są przepytywane przez dyrektora na osobności. No cóż, drobna sugestia i może świadek się wycofa lub przynajmniej nic nie powie. Nikt nie chce przecież znaleźć się za rok na miejscu zwolnionego kolegi.Taki ogrom władzy nad ludźmi daje poczucie wartości. Wzmacnia przekonanie, że można wszystko.

środa, 5 września 2012

Ja, rodzic ucznia.

Ja, rodzic, chcę mieć pewność, kto i w jaki sposób kształtuje umysł i postawę mojego dziecka. Mam prawo do uzyskania odpowiedzi na każde nurtujące mnie pytanie. Mam prawo współdecydować o wyborze metod pracy z moim dzieckiem. Chcę, by wysłuchano moich wskazówek i rozwiano wszelkie wątpliwości. Chcę mieć wpływ na wybór szkoły, wychowawcy, nauczyciela przedmiotu. Chcę uzyskać wszelką możliwą pomoc dla mojego dziecka w procesie kształcenia.
Ktoś powie, że mam wygórowane żądania. Nauczono rodziców w Polsce pokornie przyjmować decyzje zapadające gdzieś daleko poza nimi, w oderwaniu od realiów. Jestem świadomym rodzicem. Dokładnie wiem, jak chcę wychować swoje dziecko. Mam prawo oczekiwać wsparcia i pomocy państwa. Jeśli tak się nie dzieje, to nikt z władz nie może  powiedzieć, że nauka w Polsce jest powszechnym, darmowym przywilejem. Nie jest przywilejem bowiem coś, na co nie mamy żadnego wpływu.