czwartek, 31 maja 2012

Przed pierwszym września

Czuję się wyczerpany, trzydziesty raz w moim życiu zawodowym nadchodzi czas wypoczynku. Z roku na rok coraz mniej się z niego cieszę. Żeby żyć, trzeba tyrać w kilku szkołach: pobudka o piątej, o siódmej pierwsza lekcja u ucznia w domu, później biegiem do szkoły, trzeba wymienić dziennik na inny, bo za chwilę czas na zajęcia u kolejnego dzieciaka. To nic , że mieszka daleko od pierwszego, a sama buda nie jest blisko od nich obydwu. Potem powrót, trzeba zdążyć, bo dyżur na korytarzu i lekcja przetrwania. Proszę kumpla, żeby postał przez chwilę za mnie, bo muszę do toalety. I tak cztery kolejne lekcje, między którymi stoję znów na dyżurach. Jak jakiś urwipołć się przewróci i zwichnie sobie rękę, dostanie mi się bardzo, bo dyro tylko czyha na moją wpadkę. Nie mogę sobie pozwolić na niewychodzenie na dyżury jak na przykład przewodnicząca koła związkowego. Moje akcje tak wysoko nie stoją...